Od paru lat noszę ze sobą torebki
na zakupy. Nie tylko materiałowe, ale również foliowe, które z różnych powodów
znalazły się w moim domu (te powody to: „brudne” produkty na bazarku, mąż na
zakupach, lub rodzina, która przyniosła coś reklamówce). Robię to z dwóch przyczyn.
Po pierwsze przeraża mnie ilość torebek, które pojawiają się zewsząd i usiłują
zdominować moją kuchnię. Za tym idzie oczywiście marnotrawstwo surowców,
energii, wody, aby ta biedna foliówka ostatecznie stała się odpadem. Po drugie:
cienkie torebki dostępne w sieciowych marketach doprowadzają mnie do pasji,
kiedy rozrywają się pod ciężarem trzech jabłek.
Ponieważ noszę ze sobą torebki na
zakupy, nie zauważyłam, że ze stoiska owocowo – warzywnego w mojej ulubionej
Hali Wola zniknęły dostępne tam zwykle foliówki, a pojawiły się na ich miejsce
właśnie te denerwujące cienizny. Dotarło to jednak do mojej świadomości, gdy
odnotowałam obecność kilku wielce niezadowolonych osób. Ktoś zapytał
ekspedientkę, gdzie są te „normalne” siatki, ktoś inny rozglądał się nerwowo,
ktoś mamrotał coś pod nosem nakładając sobie warzywa. Wszystko to balansowało na
granicy mojej świadomości pochłoniętej wybieraniem cebuli, gdy podeszła do mnie
starsza pani i lekko oskarżycielskim głosem zapytała: „skąd pani ma tę torbę”.
Spojrzałam na czerwoną foliówkę, którą miałam w ręku i zrozumiałam. Z dumą
mogłam odpowiedzieć: „przyniosłam z domu!”. Pani odeszła lekko fukając.
Doskonale rozumiem zdenerwowanie –
też nie znoszę tych cienkich siatek i myślę, że one wcale nie generują mniej
odpadów, bo są naprawdę jednorazowe. Mam jednak cichą nadzieję, że wprowadzenie
tego swoistego podatku skłoni Polaków do ruszenia złóż foliowych, które zapewne
przechowują w swoich domach. Mnie opanowanie tych zasobów zajęło blisko dwa
lata, mimo że od wielu miesięcy nie wzięłam ani jednej torebki z marketu. Oby wreszcie
nadeszła powszechna refleksja i „chude lata” dla producentów folii…
Komentarze
Prześlij komentarz